Doskonale rozumiem emocje tzw. zjednoczonej prawicy dotyczące LGBT, bo mam podobne związane z narodowcami – nie przeszkadzają mi, dopóki nie głoszą haseł jawnie faszystowskich. Głoszą jednak i choć w polskim prawie jest to zabronione (art. 256 kk), nie są ścigani, za to za pomocą publicznych pieniędzy i aparatu państwa metodycznie przeprowadza się nagonkę na osoby nieheteronormatywne, którym polskie państwo ma gwarantować nienaruszalność ich praw niezbywalnych, takich jak równość wobec prawa, wolność i godność. Absolutnie się z tzw. zjednoczoną prawicą zgadzam, że tu o wizję świata chodzi, a orientacja seksualna stanowi owej wizji element kluczowy. Rządzący bowiem, w ramach procesu dalszej polaryzacji społeczeństwa, odwdzięczając się przy tym za kościelną agitację w kolejnych wyborach, wraz z episkopatem mającym żywotny interes w tym, żeby odwrócić uwagę społeczeństwa od afer pedofilskich w kościele i szerokiego strumienia środków publicznych (!) zasilającego kasę instytucjonalnego kościoła i Rydzyka, skonstruowali opowieść, że „ideologia LGBT” (warto zwrócić uwagę, że nie mówi się "homoseksualizm" a "ideologia LGBT”, bo to ostatnie kojarzy się z seksualizacją dzieci, czyli w społecznym odbiorze z pedofilią) to wróg, który zagraża narodowi w sposób wyjątkowy, niszcząc najistotniejsze tradycyjne wartości takie jak rodzina, tradycja, wiara i wreszcie bezpieczeństwo dzieci. To właśnie rzekome zagrożenie dla dzieci ze strony osób LGBT sprawia, że ta opowieść działa, przynosząc wymierne polityczne korzyści rządzącym i instytucjonalnemu kościołowi. Dopóki działa (a będzie działać jeszcze jakiś czas, bo jesteśmy najbardziej homofobicznym społeczeństwem w Europie, co jest kolejnym powodem do narodowej dumy) figura LGBT jako wroga publicznego będzie eksploatowana, bo w socjotechnice propagandy politycznej figura taka jest bezcenna, pozwalając zbudować prostą wizję świata, w którym jesteśmy "my" i "oni", co z kolei umacnia spoistość danej grupy, która wspólnie musi walczyć z nieprzyjacielem, jej tożsamość i wewnątrzgrupowe więzi. W ten sposób buduje się syndrom oblężonej twierdzy, co w polityce jest potężną bronią. Przez wieki naszym dyżurnym narodowym wrogiem byli Żydzi, którzy porywali katolickie dzieci, żeby wytaczać z nich krew niezbędną do straszliwych religijnych żydowskich obrzędów, ale w naszym kraju Żydów już nie ma, za to antysemityzm miewa się wciąż znakomicie. Potem na chwilę do Żydów dołączyli jeszcze obszarnicy, burżuje i wrogowie partii czyli narodu (jakże znajomo to brzmi), ale komuna się skończyła. Po nich padło na uchodźców, którzy mieli gwałcić cnotliwe, polskie katolickie kobiety i porywać polskie katolickie dzieci, żeby robić z nich żołnierzy islamu. Jednak i to przebrzmiało, znudziło się i straciło nośność w społecznym imaginarium. Potrzebny był zatem nowy wróg publiczny, a że homofobia u nas równa jest antysemityzmowi i ksenofobii, niejako naturalną koleją rzeczy osoby nieheteronormatywne odziedziczyły po Żydach i uchodźcach rolę wroga publicznego. Jak już się gawiedzi opatrzą i znudzą, wykreuje się nowego – chromych, rudych, głuchych, łysych, najpewniej zaś wszystkich tych, którzy w jakikolwiek sposób przeciwstawią się rządzącym. Dlatego twierdzę i twierdzić będę, że tu nie o wartości chodzi, a o politykę. Rządzący oraz hierarchowie doskonale wiedzą, że wartości, do których się odnoszą, w społecznym imaginarium funkcjonują już tylko częściowo, bo ono już dawno się zmieniło, zliberalizowało i nie jest katolickie. Dotyczy to również osób uznających się za wierzące i praktykujące. Związki niesakramentalne praktycznie nikogo już nie oburzają, większość katolików młodego pokolenia nie akceptuje nauczania kościoła w sprawie antykoncepcji, a wśród kobiet ze świecą szukać takich, które utożsamiają się z konserwatywnym światopoglądem. Również skrajnie prawicowa konfederacja, chętnie odwołująca się do katolicyzmu, to żadna nowa siła katolicka, a tylko społeczni tradycjonaliści. My jako społeczeństwo nie myślimy już po katolicku. Dlatego uważam, że ta krucjata w obronie tzw. tradycyjnych wartości jest nie tylko o przynajmniej dwadzieścia lat spóźniona, ale już dawno przegrana i przypomina próby odwrócenia patykiem Wisły. Cała ta opowieść o ideologii LGBT, która chce unicestwić katolickie polskie społeczeństwo, odbierając zdrowym, katolickim, polskim rodzinom dzieci, żeby uczynić z nich homoseksualistów, to propagandowa bajka – polityczna bujda na resorach. I choć propagandowych bujd było wiele, ta jest szczególnie bulwersująca i przerażająca, bo gdyby podmienić „ideologia LGBT” na „Żydzi” otrzymalibyśmy kalkę niemieckiej faszystowskiej dehumanizującej propagandy. I to w kraju, na ziemi którego kilka milionów ludzi zostało metodycznie wymordowanych tylko dlatego, że ktoś uznał, że stanowią zagrożenie dla tradycyjnych wartości. W tym kontekście przekaz rządzących (konsekwentnie budujących system autorytarny) oraz kościoła katolickiego (mającego wielowiekowe doświadczenie i niewątpliwe osiągnięcia w niszczeniu wszelkiej maści odszczepieńców) o przekazywaniu tradycyjnych wartości następnym pokoleniom brzmi doprawdy złowieszczo. A, i żeby nie było – ja atakuję ideologie, nie ludzi.